niedziela, 24 stycznia 2016

"Spotkajmy się w Prowansji" Carole Mortimer, Catherine Spencer

Po kilku pozycjach z kategorii fantastyka potrzebowałam czegoś na rozluźnienie. A co może lepiej rozluźnić, jak nie lekki, klasyczny romans. Ten dorwałam przypadkowo z kupnem jakiejś kobiecej prasy. Jak to u mnie bywa przeleżał trochę, zanim po niego sięgnęłam. Ale już jestem po lekturze i oczywiście poniżej umieszczam kilka moich spostrzeżeń odnośnie tej pozycji.

Książka ta składa się z dwóch krótkich, liczących po 150 stron, opowiadań miłosnych. Każde z nich napisane jest przez inną autorkę, a swoją premierę miało już dawno temu. Zapewne dlatego też mogłyście je już gdzieś spotkać, w takim lub podobnym zestawieniu. W każdym bądź razie czytając je, już mamy wrażenie, że nie są one napisane współcześnie. Obecnie moda w literaturze kobiecej jest bardziej otwarta. Pełna opisanych drobiazgowo scen intymnych. A tutaj ich na pewno nie znajdziemy. Tutaj wszystko podane jest w sposób delikatny, zostawiając pełne pole do wyobraźni czytelniczkom.

Czyta się ją naprawdę szybko, podobnie jak większość takich opowiadań jest to spotkanie na jeden raz. I to czasami jest przyjemne, gdyż możemy zasiąść do opowiadania, przeczytać i zapomnieć. Bo to ten rodzaj literatury. Nie ma wielkiego przesłania, gdyż tego typu opowiadania zawsze kończą się happy endem, a miłość zwycięża. To klasyczny przykład bajki, gdyż z realnym życiem nie wiele ma to wspólnego. Więc zazwyczaj wiadomo co dostaniemy sięgając po ten typ literatury. Przede wszystkim prostą, przyjemną rozrywkę na jeden wieczór.

Taki typ idealnie nadaje się na rozluźnienie, w chwili wolnej, bądź gdy potrzebujemy trochę wytchnienia. Nie wymaga od nas wielkiego zaangażowania, szybko się czyta i co najważniejsze miłość i dobro zawsze zwycięża.

Podobnie mamy i tutaj. Dwa rożne opowiadania napisane przez dwie autorki. Każde z nich przepełnione jest emocjami, począwszy od miłości, zazdrości poprzez gniew, radość i nadzieję. Jedno z nich opowiada o perypetiach pięknej aktorki i jeszcze przystojniejszego reżysera, których jedno nieporozumienie rozdzieliło na osiem lat. Niespodziewane spotkanie na nowo rozbudzi w nich uśpione uczucia. Drugie natomiast opowiada o rozwódce, która postanowiła poszukać swej biologicznej matki. Znając tylko nazwisko i miejsce udaje się w nieznane i tam spotyka oczywiście przystojnego hrabiego. 

Nie będę opowiadała wam treści, gdyż stracicie sens czytania i tym bardziej sięgnięcia po nią. To przykład klasycznego romansu harleqinowego, więc same wiecie komu może przypaść on do gustu. Ciężko ją jest też ocenić, gdyż takich pozycji jest mnóstwo na rynku i poza bohaterami głównymi i historią motyw zawsze pozostaje taki sam. Gdy sięgam po ten typ literatury, zazwyczaj chcę się wyłączyć i miło spędzić czas. Tak też było i w tym przypadku, więc nie żałuję, że po nią sięgnęłam. A wy musicie zdecydować same, czy chcecie poświęcać swój czas dla niej. Tym którzy sięgną życzę miłych wrażeń, a tym których ona nie skusiła mam nadzieję że znajdą inną która spełni ich oczekiwania. Poniżej kilka podobnych pozycji i do zobaczenia następnym razem...

6. Susan Mallerey "Za milion dolarów" 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz